System reklamy Test

Stanisław Batruch

"W słońcu i Deszczu"

    Pełna i ostateczna dojrzałość artysty to nie tylko świadomość twórcza budowana dziesiątkami lat pracy i przemyśleń, ale przede wszystkim uzyskana pewność i swoboda malarskich sformułowań, owo specyficzne i niepowtarzalne „pismo", dukt pędzla świadczący o indywidualnym mistrzostwie w używaniu obranego języka sztuki. Malarstwo Stanisława Batrucha, krakowskiego artysty o ustalonej renomie, olbrzymim doświadczeniu i dorobku twórczym, należy do zjawisk rozwijających się stopniowo i ewolucyjnie, tak jakby każdy okres pracy i zaangażowanej praktyki był należycie i dogłębnie przez malarza spożytkowany. Przyglądam się temu malarstwu już ponad 25 lat i odnoszę wrażenie, że pewien upór i nieustępliwość, a co za tym idzie - konsekwencja, pozwalają na coraz głębsze jego interpretowanie i delektowanie się choćby tylko wysmakowanymi niuansami strukturalnych rozwiązań. Stanisław Batruch w swoim malarstwie potrafi być delikatny i liryczny, ale także potrafi wydobyć z natury, ze skomplikowanego układu form figuralnych czy pejzażowych, jakąś swoiście zaszyfrowaną syntezę, która tworzy jednocześnie kompozycyjną topografię motywu w obrazie i jakiś archetypiczny, prosty znak podbudowany kolorystycznym nastrojem plamy barwnej, kładzionej z rozmachem, dynamicznie i żywo.

    Połączenie widzenia i myślenia syntetycznego, niemalże konstruktywistycznego, z kolorystycznym wysmakowaniem - to cechy nie zawsze łatwo dające się pogodzić w jednym obrazie. Batruch to potrafi i wygląda na to, że całe życie poświęcił na to, aby znaleźć tę równowagę, tę ustawicznie odkrywaną i sobie właściwą proporcję pomiędzy tymi kontrastowymi elementami, potrzebującymi w każdym dziele sztuki jakieś spójności i logiki, jakiegoś nośnego fundamentu i tchnienia. Z biegiem lat, malarz w swoim subiektywnym obserwowaniu, przeżywaniu i kreowaniu, stara się kumulować coraz więcej energii i kręgów tajemnicy uzyskując to zdawałoby się w lekki i swobodny sposób, jakby nic nigdy nie stało mu na przeszkodzie, jakby nie było tych długich połaci czasu, kiedy nie wszystko szło dobrze i opór twórczej materii oraz kres swoich możliwości prowokował do pokonywania siebie i odnajdywania wolności jak i dalszej perspektywy, krok po kroczku, kropla po kropli, sekunda po sekundzie. Kiedyś już pisałem, że w obrazach Stanisława Batrucha zawarta jest mocna wiara w malarstwo, pasja wysiłku codziennego oraz możliwość dotarcia, dotknięcia nienazwanej, niewyrażalnej tajemnicy dotyczącej człowieka i jego otoczenia. Batruch wierzy w instynkt, ale i w racjonalną miarę porządku twórczego...

    Pisząc o malarstwie Stanisława Batrucha na przełomie 2005 i 2006 roku czuję potrzebę, a nawet konieczność nawiązania do retrospektywnej wystawy obrazów artysty otwartej w czerwcu 2000-ego roku w Pałacu Sztuki Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie. Na tej wystawie Batruch udowodnił, że jest znakomitym pejzażystą mając wcześniej opinię malarza raczej figuratywnego. operującego aluzyjnymi scenami i sytuacjami z ludźmi oraz znakami sprowadzonymi w niektórych partiach obrazów do czystej abstrakcji (słynne przekreślenia, iksy czy plamy o bogatej fakturze i zaakcentowanej odrębności). Retrospektywna wystawa obrazów olejnych, akrylowych, gwaszy i pasteli Stanisława Batrucha zadziwiała jednorodnością stylistyczną (pomimo eksponowania na wystawie prac z lat 70-tych i 80-tych ubiegłego stulecia) oraz wiernością obranej przez artystę drodze. Malowanie wielu motywów pejzażu i urokliwych zakątków w Polsce, Niemczech, na Węgrzech i we Francji stało się dla Batrucha wyznaniem malarskiej wiary i bodźcem do snucia coraz bardziej swobodnych, emocjonalnych interpretacji widoków m.in. z Bieszczad.

z Zagórza, Powroźnika, Tylicza, Harendy, Auerbacher, Odenwaldu, Puszty, Ardeche, St. Laurent, Mirabel. Wystawa Batrucha w Patacu Sztuki TPSP to niewątpliwie uczta malarska, ale niestety nie doceniona przez krytykę tak, jak na to zastugiwata. Kontynuacja europejskich tradycji w malarstwie nie jest aktualnie w Polsce na tzw. „topie", a i dość zawity życiorys artysty nie utatwiat odbioru jego sztuki, chociaż Batruch doceniany bywał i nagradzany zagranicą (prestiżowa nagroda Heitland Fundation w 1990 roku).

    Najnowsze obrazy Stanisława Batrucha są konsekwentną kontynuacją motywów, wątków i artystycznej problematyki, którą artysta drąży od dziesięcioleci. Atmosfera pracowni przy ul. Szpitalnej w Krakowie niewiele różni się od tej przy ul. Szewskiej. Batruch zapraszał nas czasami ze Zbysławem Maciejewskim do tej pracowni położonej bliżej Rynku Krakowskiego i pokazywał swoje obrazy prowokując do dyskusji. Potrzebował, jak każdy artysta, konfrontacji i towarzystwa ludzi siedzących po uszy w sztuce. Mówił o tej rozwojowej linii, którą także lansował w akademickiej dydaktyce: „od obserwacji do kreacji". Mówił o solidnej konstrukcji obrazu, przemyślanej kompozycji, wzbogacanej fakturze oraz nastrojowości koloru. Mówił o napięciu, ciężarach, emocjach i nie tłamszonej naturalności gestu pędzla. Przyglądając się obrazom Stanisława Batrucha, prezentowanym na sztaludze w pracowni artysty, dotarło do mnie jeszcze silniej to wrażenie, że doświadczony i wytrawny malarz stale coś przemyca, coś chce powiedzieć więcej w tych zdawałoby się zwyczajnych scenach z ludzkimi postaciami. Czy chodzi tu tylko o ludzi idących w deszczu, krzątających się wokół straganów na targowisku, spotykających się na ulicy, spacerujących na wiosnę wśród świeżych powiewów wiatru, podążających ku światłu, odpoczywających na plaży czy także o ich wzajemne relacje, dążenia, dramaty, impet działania lub demonstrowaną bezsilność w zastygającym bezruchu...? W tym kalejdoskopie obrazów, przekładanych podczas pracownianego pokazu, zwracam uwagę na scenę, która przedstawia ludzi niosących jakieś pudła, płótna, ramy czy prostopadłościany. Niestety nie mogę od razu odczytać przesłania tego obrazu. Czy jest to symboliczna alegoria pojedynczych losów, syzyfowych starań i wysiłków każdego z nas, czy pokazanie przez malarza absurdalnej gonitwy ludzi na ulicy, którzy nie wiadomo po co i w jakim celu gdzieś uparcie podążają...?

    Pamiętam, z poprzednich lat, niektóre grupowe sceny wykreowane na obrazach Stanisława Batrucha, opatrzone tytułami: „Wielka gala", „Karnawał", „Szklanka piwa", „Frakcje", „Przed i za barierą", ale pojawiały się także motywy bardziej kameralne, z jedną lub dwiema postaciami, np.: „Walka o fotel", „Para", „Uzależniony", „Zaduma", „Utrudzony", „Zalotnica", „Kokietka", „Dama", „Wróżka". W pracowni, zwracam uwagę na trzy małe obrazki, portrety, namalowane z kolorystyczną nadwrażliwością i swobodą Artura Nachta - Samborskiego. Na ścianie wisi piękny, rozległ pejzaż z Mirabel. Na sztaludze, w najdalej położonym pomieszczeniu pracowni, stoi motyw kapliczki z czerwonym, ukrzyżowanym Chrystusem. Staram się smakować kremowo-różową tonację węgierskiego targu w Ciongrad. W polu, w słońcu i deszczu, na ulicy i plaży, na targu i na tle fragmentów architektury rozgrywa się zagadkowa intryga pomiędzy ludźmi podbudowana kolorystyczną sublimacją oraz wypracowaną pewnością i lekkością gestu doświadczonego malarza. W opustoszałym od ludzi pejzażu są jeszcze porozrzucane kamienie, ostańce, skały, roziskrzona kopa siana, są krzewy, winnice, drzewa, brzeg rzeki Osławy, jakby jakieś zatarte zabudowania, młyny, zamki, oberża w Alpach, jest niebo ulotne z białymi, kłębiącymi się chmurami...

 

                                                                                                                                            Stanisław Tabisz